wtorek, 26 lipca 2016

Marzeniotekarze

Musiał być wczesny ranek, bo Leammiele zdążył już głębiej zasnąć, a teraz coś go bezczelnie budziło. Mężczyzna czasem miał wrażenie, że to duch jego okropnej macochy wszedł w komitywę ze światem doczesnym i dba, by zamiłowanie do nocnego życia nie uszło mu na sucho. Taka inna wersja jęczenia i marudzenia: Panie Leammiele, to nie przystoi. Jesteś boską istotą, Bóg stworzył dzień i noc, by pracować i spać! Nie odwrotnie! Nie próbuj nawet tego zmieniać. Grzech walczyć przeciwko ludzkiej naturze!Czy to ptaki budzące się rano i urządzające w trele pod oknem sypialni, wściekle ujadający na ruch uliczny pies sąsiadów czy... Telefon. No jasne, zapomniał podłączyć cholernego grata do ładowania, więc teraz sprzęt w akcie zemsty wyje, zakłócając Gregorowi już i tak wątpliwej jakości sen.
Nauczyciel na oślep machnął dłonią raz i drugi, łudząc się, że sięgnie stołu, na brzegu którego najpewniej zostawił telefon w asyście jednej... no, może dwóch pustych butelek po winie. Zeszły wieczór i noc spędził na czytaniu, piciu i, oczywiście, rozmyślaniu, aż w końcu zasnął w salonie na kanapie, ukołysany hipnotycznym widokiem dogasającego w kominku ognia. Teraz, nieprzytomny i koszmarnie zaspany, nie był w stanie zmotywować się do niczego poza uchyleniem jednej powieki i rzucenia jadowitego spojrzenia w stronę telefonu. Najpewniej przekręciłby się na bok, zwinął w kłębek i spał dalej, gdyby nie usłyszał cichego, typowo ludzkiego pomruku dobiegającego gdzieś z kuchni.
– Mhmmm... mhm. – Taak, Gregor słyszał to, na pewno. W jego głowie senność toczyła walkę z ciekawością. Z jednej strony miał ochotę wierzyć, że to zmęczona psychika kolejny raz płata mu niemiłego figla, że to nic wartego uwagi i może zaczął śnić zanim zasnął. Z drugiej wiedział, że jeśli coś nadzwyczajnego miałoby się wydarzyć, to wypatrzyłoby się w jego domu, a on wbrew własnej woli stałby się tego świadkiem, a jeśli w danej chwili naprawdę chciałby zaznać spokoju, to stałby się nie tylko świadkiem, ale i przypadkowym motorem napędowym całej afery.
Zacisnął oczy i starał się wmówić samemu sobie, że śpi, śpi, już dawno zasnął i ma wszystko gdzieś. Przecież czym się będzie przejmował, skoro doskonale sobie zdawał sprawę, że w domu jest sam. Nikogo w kuchni nie ma, nikt właśnie nie przesunął czegoś ciężkiego po blacie.
...szlag.
Leammiele'owi wpadła do głowy całkiem trzeźwa myśl, że to złodzieje. Jakieś sucze syny włamały się do domu i teraz myszkują mu po szafkach pewne, że właściciel śpi na górze albo gdzieś wyjechał.
Już zupełnie rozbudzony powoli, ostrożnie podniósł się na łokciu i wyjrzał zza oparcia kanapy, ku własnemu zdziwieniu nie dostrzegając nic nadzwyczajnego. Z tego miejsca miał idealny widok na cały hol i kuchnię, na pewno zauważyłby każdego, kto próbowałby się tędy prześlizgnąć, a on, paradoksalnie, im bardziej oczy przyzwyczajały się do bladego światła świtu, tym mniej widział... Przynajmniej dopóki nie uświadomił sobie, że kubek po popołudniowej kawie, który własnoręcznie odstawiał nad zmywarkę, swawolnie przeniósł się na drugi koniec blatu, a teraz pewnym ruchem uniósł i obrócił wokół własnej osi.
– Tutaj to samo. – Gregor, już bezpiecznie kryty za oparciem, usłyszał znudzony głos i westchnięcie. – Kiedyś ludzie popijając kawę marzyli o podróżach, wydaniu własnej książki, a ten ciągle o jednym.
– Za moich czasów – odezwał się drugi, niższy głos. – Ludzie marzyli o innych rzeczach. Chłopcy o byciu królami, dziewczynki o pięknych sukniach, żony o powrocie męża z bitwy... To były czasy! Śmierć grała w karty ze szczęściem o powodzenie wyprawy, losy chodziły prostymi drogami, wiedziały do kogo trafiać... A teraz? Ci ludzie oszukują nas lekami, wojska bombardują się z oddali, nie patrząc, czyjego trupa mają na koncie... I nie myślą, że ktoś tu może chcieć dokończyć partyjkę, nie myślą, że ktoś tu pracuje.
– Tak, teraz ludzie są za mądrzy, za dużo rzeczy mogą dostać – zgodził się pierwszy głos. Leammiele usłyszał skrzypnięcie drzwi kuchennej szafki, potem szeleszczenie. Powoli ześlizgnął się na podłogę i na klęczkach obserwował zza kanapy, jak torebki ze słodyczami sprowadzanymi z całego świata same się ruszają i przesuwają.
– Teraz ludzie mają tanie marzenia – skwitował gorzko niski głos. – Teraz tylko te smartfony znajduję przy płatkach śniadaniowych, spodnie z markowo wyciętymi dziurami przy biurkach i poszewki na kołdry w autobusach. Teraz te marzenia takie... nietakie. Sprawdzałeś w lodówce? – Jakby na zawołanie szafka ze słodyczami zamknęła się, otworzyły zaś drzwi od lodówki. Nastała chwila ciszy. Gregor oczami wyobraźni widział, jak nieproszony gość rozgląda się po półkach.
– O, tutaj widzę, że chciał, by jedzenie pojawiało się samo.
– Jaki wygodnicki! – prychnął niższy głos.
– Ale poza tym to samo. – Lodówka zamknęła się. Dało się usłyszeć stukanie palców o blat i ponowne westchnięcie. – Takim to ja współczuję...
– Ja z takich się śmieję. Całe życie chodzą z jednym beznadziejnym marzeniem w głowie i pomoże im tylko, jak się im ją zetnie. – Gregor zmarszczył brwi. Nie zgadzał się, by dekapitacja w czymkolwiek pomogła, a na pewno w spełnieniu marzeń. Wciągnął się w rozmowę i z chęcią wyraziłby swoje zdanie, gdyby nie niewygodny fakt niewidzialności dwóch panów.
– Chodź wyżej, tu już skończyliśmy. – Stukanie obcasów i szuranie skierowało się w stronę schodów, a potem w górę.
Gregor zacisnął dłoń na brzegu kanapy. Ci dwaj – kimkolwiek byli – mieli czelność przychodzić do niego bez zapowiedzi czy zaproszenia, budzić go, zaglądać w każdy kąt jego domu i jeszcze komentować jego marzenia! I jeszcze to narzekanie. Leammiele był pewny, że dzisiejsze czasy nie bardzo różniły się od innych pod względem jakości tego, co ludzie chcieli. Dziś dzieci chciały lepsze telefony, kiedyś lepsze drewniane miecze albo kamienie o ciekawszym kształcie. Co za różnica? Ludzie tak mają z natury, chciwość i ciekawość napędza ewolucję i rozwój. A poza tym: co! O czym niby takim marzył, że ktokolwiek miałby mu współczuć?
Oburzony wstał i po cichutku poszedł za nieproszonymi gośćmi.
Zauważył, że odkąd przeprowadził się z Niemiec do Anglii drastycznie wzrosła liczba rozmów, których nie powinien słyszeć oraz osób i innych... stworzeń, których nie powinien widzieć. Nie wiedział, czy to za sprawą londyńskiej pogody czy raczej znajomości, których nie powinien zawierać, ale jeszcze trochę, a szczerze będzie mógł przyznać, że nie zaskoczy go naukowe dowiedzenie istnienia chochlików, choinkowych duchów i inkubów.

– Tu jest sypialnia...
– Nie, tu nie, to nie nasza działka. – Och, cudownie – sarknął w myślach Gregor, tym razem kryjąc się za winklem. – Czyli są jacyś inni, którzy zajmują się komentowaniem sypialni. Ciekawe czy dostanę bonus za wystrój.
– Tu łazienka. Chodź – zarządził niższy z głosów. Coś zaszurało przy drzwiach.
– Nie, nie, czekaj. Zostawmy mu chociaż trochę prywatności...
– Prywatność, prywatność – przedrzeźniał niższy głos. Młodszy z niewidzialnych najwyraźniej zachował większą wrażliwość, którą drażnił starszego. – A kto uzupełni akta? Rzetelne prowadzenie raportów jest ważniejsze niż jakaś tam prywatność. – Drzwi od łazienki otworzyły się. Gregor odczekał chwilę i zaryzykował podkradnięcie się parę kroków bliżej.
– Ooo, zobacz. – Flakon perfum przefrunął łagodnie z miejsca na miejsce. Gregor usłyszał odgłos zaciągania się powietrzem.
– No, no. – Niższy z głosów najwyraźniej zobaczył to samo. – Tego bym się po niego nie spodziewał.
– A tu? – Znowu odgłosy kroków, potem skrzypnięcie i narastający szum. Leammiele nie wytrzymał, wychylił się i zerknął, chociaż zaraz tego pożałował. Mógłby przysiąc, że w wodzie lecącej z szerokiej deszczownicy zobaczył zarys kapelusza z szerokim rondem, a na szybie odgradzającej prysznic od reszty pomieszczenia odcisk dłoni. Schował się, przylgnął do ściany i wbił spojrzenie w podłogę. Do tej pory to zajście mógł wytłumaczyć zwyczajnym wariactwem, ale teraz...
Z zamyślenia wyrwał go pomruk zakłopotania młodszego i śmiech, a raczej rechot starszego.
– Prywatność, co?
Nauczyciel przeczesał pamięć w poszukiwaniu tego, o czym wyjątkowo gorszącym mógł marzyć pod prysznicem, ale nic nie przyszło mu do głowy, co nie zmienia faktu, że coraz bardziej drażniła go obecność gości i niewiedza. Skoro tu był, chciał się dowiedzieć, co widzą i wytłumaczyć, by nie było żadnych nieścisłości.
Tymczasem zwiedzający przeszli korytarzem dalej do schodów na poddasze, co chwila mrucząc i potakując. Pracownia mieszcząca się na najwyższym piętrze niewątpliwie była najbardziej interesującym, ale też prywatnym miejscem w domu, a żaden ze specjalistów od marzeń nie miał obiekcji, by naruszyć to sacrum.
Zdesperowany Leammiele czekał, aż głosy i kroki ucichną, po czym przekradł się i przycupnął na przedostatnim schodku, pilnując, by w żaden sposób nie zdradzić swojej obecności.
– Ile szkła... spójrz tu. – Grzechotanie i podzwanianie obwieściło, że ktoś ruszył słoik z pędzlami albo ołówkami. Gregor nie mógł zauważyć, czym akurat interesują się zwiedzający, ale doskonale pamiętał, co trzyma na poddaszu, w duchu modląc się, by żaden nie zwrócił uwagi na...
– Sprawdź tę skrzynię.
– Nie, skrzynię nie! – Leammiele zadziałał, zanim zdążył pomyśleć. Wyprostował się i podbiegł w stronę, z której słyszał głos. – Ta skrzynia jest... Halo? – Cisza. – Panowie? – Wyciągnął przed siebie ręce i po omacku zaczął przeszukiwać powietrze. – Ja... eee... porozmawiajmy? – Pochylił się i dotknął skrzyni, szukając jakichś oznak obecności, ale nie wyczuł nic poza normalną fakturą drewna. – Panowie? Wiem, że tu byliście! – Wyprostował się, ale dla bezpieczeństwa pozostał blisko swojego skarbu. Z sekundy na sekundę czuł się coraz bardziej zakłopotany i zdesperowany. Przecież tu byli! Widział ich! No, może nie dosłownie, ale wiedział, że ktoś go odwiedził! – Panowie, ja się was nie boję, to i wy...! – Spróbował wejść im na ambicję. – Panowie...? Panowie...!


CDN


albo i nie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz