poniedziałek, 29 listopada 2021

~24 06 2021

 szkic wiersza/piosenki/niedokończone


Chcę być kamieniem, który wesprze twoją stopę w drodze na szczyt

Chcę być atramentem czarnym, gdy pod kolejnym zwycięstwem będziesz składał podpis

Chcę być twoim oparciem

Chcę być twoim znakiem


Jak woda, zmienna temperaturą, utulę, orzeźwię

Od twarzy do stóp opływam

Znam cię

piątek, 25 września 2020

Druga szansa

 Irva wybudzała się wolno, jeszcze nie otwierała oczu. Wiedziała, że powinna wstać, ubrać się i wrócić z kapitańskiej kajuty pod pokład. Nie chciała, aby ktoś przyuważył, że sypia z Rozgwiazdą, ale... Jeszcze chwila.

Uchyliła powieki, wszystko wokół zafalowało i to wcale nie dlatego, że znajdowali się na otwartym morzu. To przez alkohol – wieczorem wypiła go za dużo... albo właśnie za mało i zdążyła za wcześnie wytrzeźwieć. Później to nadrobi, przyjmie ukradkiem parę łyczków do śniadania, na razie nie chciała się ruszać. Takie poranki jak ten dawały jej cenne chwile spokoju, w których czuła, że odpoczywa. Że ma kogoś bliskiego na wyciągnięcie ręki.

Ostrożnie obróciła się przodem do jeszcze śpiącej Benity. Naga kapitan leżała na boku, tyłem do Irvy, zabrała koc i teraz obejmowała go rękami i nogami. Rudej Szkotce przeszło przez myśl, aby objąć partnerkę, pomimo tego ani drgnęła. Takie wyrazy czułości wydawały się jej nazbyt intymne, nawet jak na ich relację, jakby przytulenie dopuściło Rozgwiazdę tak blisko, że ciężko byłoby się przed nią bronić albo żegnać, gdyby nastała taka konieczność. Ruda nie planowała walki z kapitan ani ucieczki, pomimo tego nie potrafiła się przełamać. Gesty kierowane głodem zwyczajnej bliskości o wiele łatwiej przychodziły, kiedy podszyte były erotyką, dlatego Irva położył dłoń na żebrach partnerki i przesunęła nią w dół, na biodro, a potem udo, przysuwając się i przylegając klatką piersiową do pleców kochanki.

– Już jest ranek? – spytała Benita, a Irva przytaknęła mruknięciem. Miała ochotę zacisnąć dłoń na ciele Haitanki. Skóra na rękach i twarzy Rozgwiazdy była sucha i zniszczona, ale pod ubraniem, gdzie przesiąknięte solą i wilgocią powietrze miało trudniejszy dostęp, gładka i tak cienka, że ruda czasem zastanawiała się, jak ktoś tak delikatny może być na co dzień aż tak silny.

Benita podniosła się do siadu i okryła kocem, nieświadomie odbierając rudej okazję do zaspokojenia dziwnego pragnienia dotykania. Irva jakby nigdy nic wstała i zaczęła się ubierać. Gdy na koszulę założyła skórzaną kurtę, spomiędzy materaca i ramy łóżka wyciągnęła nóż.

– Skąd go masz? – Benita kiwnęła głową w stronę broni. Irva spojrzała na kochankę, a później na nóż. Wzruszyła ramionami.

– Z lądu – odpowiedziała. Pamiętała, że niedawno o tym rozmawiały i Rozgwiazda dostałą taką samą odpowiedź. Czy kapitan zapomniała? Albo myślała, że ruda wcześniej skłamała? Irva po chwili zorientowała się, że Benita oczekuje czegoś więcej, opowiedzenia historii wiążącej się z nożem. Westchnęła, wsunęła broń w specjalnie przygotowaną pochwę w rękawie kurty i wolno przeszła przez kapitańską kajutę. Usiadła na łóżku obok Benity, tak, aby stykać się z nią kolanem. Przetarła dłonią czoło, jakby to pomagało ubrać myśli w słowa, których na co dzień tak szczędziła. Do tej pory nie opowiadała o sobie kobiecie z którą sypiała, ale czuła, że jeśli teraz nie odważy się nawet na niezgrabne zwierzenia, zaprzepaści szansę, która nigdy więcej się nie przytrafi.

– Prezent od ojca – kiedy usłyszała swoje słowa, zaśmiała się gorzko. – Był sławny na północy Szkocji. Pośredniczył w odbiorze towarów ze statków, rozprowadzał je po lądzie, takie tam interesy. Zapracował na szacunek i małą fortunę. Dodatkowo wspierał biednych i sieroty, fundował szpitalom leki... Aspirował do sfer wyższych. – Irva przewróciła oczami. – Widział we mnie dziedziczkę. Wściekł się, kiedy poszłam na medycynę, a nie na handel albo marynarkę. Zaczęłam naukę... a chwilę potem nakryłam córkę jego kolegi, jak pieprzy się z jakimś trepem, zamiast ze swoim narzeczonym. Zanim się zorientowałam, para zaczęła się drzeć, że to ja się puszczam i jeszcze za to płacę, bo z rudą, która babra się w trupach, nikt nie chce się gzić. – Irva zrobiła pauzę. Mówiła wolno, hamując emocje, a przynajmniej się starając. Częściowo intuicyjnie, a częściowo świadomie streszczała informacje, nawet te ważniejsze od historii noża, jak chociażby fakt, że studia medyczne nie były jej fanaberią czy buńczucznym sprzeciwem wobec ojca, a desperacką próbą zrozumienia, czemu rok wcześniej poroniła swoją córkę.

Irva wyjęła nóż i złapała za ostrze, aby podać rękojeść Benicie, tym samym pozwalając kobiecie obejrzeć zdobienia na broni.

– Ojciec mi nie uwierzył i wyrzucił z domu. Dał mi torbę z biżuterią, chlebem, wodą i nożem. – Irva energicznie pokręciła głową z wyrazem złości i bezradności. – Nigdy go nie okłamałam. Nigdy nie podważyłam jego autorytetu. Sprzeciwiłam mu się jeden raz, wybierając medycynę, a nie handel. Ale on wiedział, dlaczego. Wiedział. – Ruda zasłoniła twarz dłonią. Odetchnęła i zaraz spojrzała na kochankę. – Zanim odeszłam na dobre, dwa tygodnie kręciłam się wokół domu. Jak szczur grasowałam po nocy. Chciałam się zemścić. Wpierw chciałam go zabić, ale odebrałabym szpitalom pomoc. Zdecydowałam wtedy, że go okaleczę. Wytnę mu na twarzy znamię zdrajcy, aby wszyscy wiedzieli, że ten bufon też popełnia błędy i nie ma tak czystego sumienia, jak to wszystkim wmawia – ruda mówiła dynamiczniej, ponownie przeżywając przeszłość. – Wszystko zaplanowałam: wiedziałam, kiedy wróci do domu, kiedy będzie sam, którędy wejść i jakiego narzędzia użyć. – Bezwiednie zerknęła na nóż. Odebrała go od Rozgwiazdy i zręcznie położyła sobie na na palcu w taki sposób, aby broń chybotała się, ale balansowała w poziomie i nie spadła.

– Był sam w gabinecie, weszłam oknem, rzuciłam się na niego i zaczęłam go okładać pięściami. Nie pamiętam... nie pamiętam, kiedy nóż znalazł się w mojej ręce. Szarpał się, piszczał jak baba, ale był bezbronny. Ta przebrzydła morda znajdowała się tu – wykonała gest tuż przed swoją twarzą. – Wybałuszał na mnie gały w przerażeniu, a ja w nie celowałam. – Wstała, podrzuciła nóż i złapała go pewnie w dłoń. Milczała chwilę patrząc przed siebie tak, jakby znów miała przed sobą zdrajcę, ojca. Już-już wykonywała cios...! Nagle opadła na łóżko, znów siadając przy Benicie. Garbiła się i miała spuszczoną głowę. – Nie mogłam. To było dziecinnie łatwe. Patrzyłam na niego, wyobrażałam sobie ciepło i swąd jego krwi, ale... Nie mogłam. Odeszłam. Po prostu wyszłam. Pamiętam, że nawet nie biegłam, tylko szłam. – Irva zamilkła. Od dłuższego czasu nie patrzyła na Benitę, tylko błądziła wzrokiem po kajucie, śledząc widma z przeszłości, ale wreszcie wróciła do rzeczywistości, spojrzała partnerce w oczy. – Dałam mu drugą szansę, tak jak ten nóż jest moją drugą szansą. – Skrzywiła się gorzko. – Był wtedy, kiedy dostałam go razem z chlebem. I jest teraz. Druga szansa, jeśli dam się zaskoczyć zagrożeniu. On da drugą szansę każdemu, kto jej będzie potrzebować.

Benita milczała poważnie obserwując Szkotkę. Wiedziała, że ruda łączyła dwa niezbędne składniki, aby dokonać wyrafinowanej, krwawej zemsty: wiedzę medyczną i szaleństwo, które pozwoliłoby podnieść jej rękę na ojca – żywiciela i autorytet. Nie rozumiała, co powstrzymało Irvę przed naznaczeniem okrutnika.

Nastało milczenie. Nienawykła do takich opowieści ruda zrozumiała je jako dezaprobatę, dlatego kryjąc zmieszanie wstała, aby zapiąć klamry skórzanej kurty. Wyszła w ciszy, żegnając Benitę oszczędnym kiwnięciem głowy, jednocześnie obiecując sobie, że nigdy więcej nikomu nie powie prawdy o tym, skąd ma swój nóż i co się z nim wiąże.

piątek, 21 czerwca 2019

Śpiący wiersz

Krew bywa niebieska
Sny lżejsze od pierza
Koszmar najprawdziwszy
W twoją stronę zmierza

Wyciągnij więc dłonie
Chwyć broń doskonałą
Zanurz wnet w sen wieczny
Swe zmęczone ciało

Odłamkiem lustrzanym
Tnij, szarp i harataj
Tu lepiej być martwym
Niż wyjść na wariata

Na wieki zamilkniesz
O tym co widziałeś
Z kim jadłeś, z kim piłeś
Przy kim zasypiałeś

piątek, 21 grudnia 2018

Jeśli nie chcesz afery
Bądź miły, nie szczery

niedziela, 26 sierpnia 2018

Marzeń za dużo


Czy rodzina ci powtarza ty pieprzony marzycielu
Jeszcze tylko parę prób, skończysz tak jak jeden z wielu
Mówią, dziecko przestań śnić, bo zostaniesz w tym burdelu
Przyznaj rację, pogódź się, nie osiągniesz swego celu
Twój kolega już wziął ślub i śle zdjęcia z zagranicy
Ciebie ledwo stać na chleb, z buta chodzisz po ulicy
Coś takiego w tobie jest, jak się uprzesz nie popuścisz
Prędzej ktoś ci strzeli w łeb niż marzenia w tobie uśpi
Widzisz więcej niż ten dzień, piszesz przyszłe scenariusze
Co tak ważne w życiu jest, że w to wkładasz serce, duszę
Za plecami słyszysz śmiech, a przed tobą kpiące twarze
Tuż pod skórą pełza lęk i znów pijesz w dusznym barze
Ta niepewność to trucizna, pragniesz łyku stabilności
A świat własny w twojej głowie to pokłosie nieśmiałości
Masz marzeń za dużo? Ale czasu nie za wiele
Nie daj zastopować się, zamieniaj te marzenia w cele

wtorek, 21 sierpnia 2018

Deadline


Czas leczy rany mówią, czas nadszedł powtarzają
Potem w ciemności, w zaciszu domu dłonie w pięści zaciskają
Bezsilnie wypłakana prośba o godziny
O chwile spokoju w towarzystwie rodziny
Rodzina to mamona, najbliższa sercu suka
Jest nie inaczej, droga siostrzyczko, w korpo każdy pies jej szuka
Nie było czasu usiąść z matką do rozmowy
Teraz nad jej trumną gra marsz pogrzebowy
Brak czasu na refleksję z czego czerpać siły
Dlaczego dobre dusze ich już dawno opuściły
Nie ma momentu na wyjście z zakrętu, pędzą przed siebie na pola obłędu
Zgubione owieczki w niewoli popędu dla piękna i wdzięku
Pójdą pod nóż
Ich ciągle to przeraża, że czas jest jak zaraza
Że ciało to nie marmur, zostanie proch i sadza
Miliardy ludzi wkoło, a jedna rzecz niezmienna
To twoja śmierć, braciszku, twój osobisty deadline

czwartek, 26 lipca 2018

Nie ma tego złego, co gorzej by nie wyszło
Wiarą w zabobony zniszczyłaś sobie przyszłość

czwartek, 17 maja 2018

Kiedyś myślałem, że nie jestem dla ciebie
wystarczająco dobry
Teraz myślę, że po prostu nie jestem dla ciebie

piątek, 13 kwietnia 2018

Mądrzy pochwalą, gdy przed najwyższą z potęg
Wyznasz grzech największy: swoją głupotę

środa, 20 września 2017

If you can handle with yourself, you can handle anything

czwartek, 6 kwietnia 2017

Gdy mocno zaciskasz zęby, mogą cię posądzić o uśmiech.

niedziela, 13 listopada 2016

dojrzałość artysty spostrzeżenia cudze
i kwiaty i gnicie potem gnicie kwiatów
miłość hodowana w tęsknocie i brudzie
w łonie taniej dziwki z nasienia wariatów


wtorek, 26 lipca 2016

Marzeniotekarze

Musiał być wczesny ranek, bo Leammiele zdążył już głębiej zasnąć, a teraz coś go bezczelnie budziło. Mężczyzna czasem miał wrażenie, że to duch jego okropnej macochy wszedł w komitywę ze światem doczesnym i dba, by zamiłowanie do nocnego życia nie uszło mu na sucho. Taka inna wersja jęczenia i marudzenia: Panie Leammiele, to nie przystoi. Jesteś boską istotą, Bóg stworzył dzień i noc, by pracować i spać! Nie odwrotnie! Nie próbuj nawet tego zmieniać. Grzech walczyć przeciwko ludzkiej naturze!Czy to ptaki budzące się rano i urządzające w trele pod oknem sypialni, wściekle ujadający na ruch uliczny pies sąsiadów czy... Telefon. No jasne, zapomniał podłączyć cholernego grata do ładowania, więc teraz sprzęt w akcie zemsty wyje, zakłócając Gregorowi już i tak wątpliwej jakości sen.
Nauczyciel na oślep machnął dłonią raz i drugi, łudząc się, że sięgnie stołu, na brzegu którego najpewniej zostawił telefon w asyście jednej... no, może dwóch pustych butelek po winie. Zeszły wieczór i noc spędził na czytaniu, piciu i, oczywiście, rozmyślaniu, aż w końcu zasnął w salonie na kanapie, ukołysany hipnotycznym widokiem dogasającego w kominku ognia. Teraz, nieprzytomny i koszmarnie zaspany, nie był w stanie zmotywować się do niczego poza uchyleniem jednej powieki i rzucenia jadowitego spojrzenia w stronę telefonu. Najpewniej przekręciłby się na bok, zwinął w kłębek i spał dalej, gdyby nie usłyszał cichego, typowo ludzkiego pomruku dobiegającego gdzieś z kuchni.
– Mhmmm... mhm. – Taak, Gregor słyszał to, na pewno. W jego głowie senność toczyła walkę z ciekawością. Z jednej strony miał ochotę wierzyć, że to zmęczona psychika kolejny raz płata mu niemiłego figla, że to nic wartego uwagi i może zaczął śnić zanim zasnął. Z drugiej wiedział, że jeśli coś nadzwyczajnego miałoby się wydarzyć, to wypatrzyłoby się w jego domu, a on wbrew własnej woli stałby się tego świadkiem, a jeśli w danej chwili naprawdę chciałby zaznać spokoju, to stałby się nie tylko świadkiem, ale i przypadkowym motorem napędowym całej afery.
Zacisnął oczy i starał się wmówić samemu sobie, że śpi, śpi, już dawno zasnął i ma wszystko gdzieś. Przecież czym się będzie przejmował, skoro doskonale sobie zdawał sprawę, że w domu jest sam. Nikogo w kuchni nie ma, nikt właśnie nie przesunął czegoś ciężkiego po blacie.
...szlag.
Leammiele'owi wpadła do głowy całkiem trzeźwa myśl, że to złodzieje. Jakieś sucze syny włamały się do domu i teraz myszkują mu po szafkach pewne, że właściciel śpi na górze albo gdzieś wyjechał.
Już zupełnie rozbudzony powoli, ostrożnie podniósł się na łokciu i wyjrzał zza oparcia kanapy, ku własnemu zdziwieniu nie dostrzegając nic nadzwyczajnego. Z tego miejsca miał idealny widok na cały hol i kuchnię, na pewno zauważyłby każdego, kto próbowałby się tędy prześlizgnąć, a on, paradoksalnie, im bardziej oczy przyzwyczajały się do bladego światła świtu, tym mniej widział... Przynajmniej dopóki nie uświadomił sobie, że kubek po popołudniowej kawie, który własnoręcznie odstawiał nad zmywarkę, swawolnie przeniósł się na drugi koniec blatu, a teraz pewnym ruchem uniósł i obrócił wokół własnej osi.
– Tutaj to samo. – Gregor, już bezpiecznie kryty za oparciem, usłyszał znudzony głos i westchnięcie. – Kiedyś ludzie popijając kawę marzyli o podróżach, wydaniu własnej książki, a ten ciągle o jednym.
– Za moich czasów – odezwał się drugi, niższy głos. – Ludzie marzyli o innych rzeczach. Chłopcy o byciu królami, dziewczynki o pięknych sukniach, żony o powrocie męża z bitwy... To były czasy! Śmierć grała w karty ze szczęściem o powodzenie wyprawy, losy chodziły prostymi drogami, wiedziały do kogo trafiać... A teraz? Ci ludzie oszukują nas lekami, wojska bombardują się z oddali, nie patrząc, czyjego trupa mają na koncie... I nie myślą, że ktoś tu może chcieć dokończyć partyjkę, nie myślą, że ktoś tu pracuje.
– Tak, teraz ludzie są za mądrzy, za dużo rzeczy mogą dostać – zgodził się pierwszy głos. Leammiele usłyszał skrzypnięcie drzwi kuchennej szafki, potem szeleszczenie. Powoli ześlizgnął się na podłogę i na klęczkach obserwował zza kanapy, jak torebki ze słodyczami sprowadzanymi z całego świata same się ruszają i przesuwają.
– Teraz ludzie mają tanie marzenia – skwitował gorzko niski głos. – Teraz tylko te smartfony znajduję przy płatkach śniadaniowych, spodnie z markowo wyciętymi dziurami przy biurkach i poszewki na kołdry w autobusach. Teraz te marzenia takie... nietakie. Sprawdzałeś w lodówce? – Jakby na zawołanie szafka ze słodyczami zamknęła się, otworzyły zaś drzwi od lodówki. Nastała chwila ciszy. Gregor oczami wyobraźni widział, jak nieproszony gość rozgląda się po półkach.
– O, tutaj widzę, że chciał, by jedzenie pojawiało się samo.
– Jaki wygodnicki! – prychnął niższy głos.
– Ale poza tym to samo. – Lodówka zamknęła się. Dało się usłyszeć stukanie palców o blat i ponowne westchnięcie. – Takim to ja współczuję...
– Ja z takich się śmieję. Całe życie chodzą z jednym beznadziejnym marzeniem w głowie i pomoże im tylko, jak się im ją zetnie. – Gregor zmarszczył brwi. Nie zgadzał się, by dekapitacja w czymkolwiek pomogła, a na pewno w spełnieniu marzeń. Wciągnął się w rozmowę i z chęcią wyraziłby swoje zdanie, gdyby nie niewygodny fakt niewidzialności dwóch panów.
– Chodź wyżej, tu już skończyliśmy. – Stukanie obcasów i szuranie skierowało się w stronę schodów, a potem w górę.
Gregor zacisnął dłoń na brzegu kanapy. Ci dwaj – kimkolwiek byli – mieli czelność przychodzić do niego bez zapowiedzi czy zaproszenia, budzić go, zaglądać w każdy kąt jego domu i jeszcze komentować jego marzenia! I jeszcze to narzekanie. Leammiele był pewny, że dzisiejsze czasy nie bardzo różniły się od innych pod względem jakości tego, co ludzie chcieli. Dziś dzieci chciały lepsze telefony, kiedyś lepsze drewniane miecze albo kamienie o ciekawszym kształcie. Co za różnica? Ludzie tak mają z natury, chciwość i ciekawość napędza ewolucję i rozwój. A poza tym: co! O czym niby takim marzył, że ktokolwiek miałby mu współczuć?
Oburzony wstał i po cichutku poszedł za nieproszonymi gośćmi.
Zauważył, że odkąd przeprowadził się z Niemiec do Anglii drastycznie wzrosła liczba rozmów, których nie powinien słyszeć oraz osób i innych... stworzeń, których nie powinien widzieć. Nie wiedział, czy to za sprawą londyńskiej pogody czy raczej znajomości, których nie powinien zawierać, ale jeszcze trochę, a szczerze będzie mógł przyznać, że nie zaskoczy go naukowe dowiedzenie istnienia chochlików, choinkowych duchów i inkubów.

– Tu jest sypialnia...
– Nie, tu nie, to nie nasza działka. – Och, cudownie – sarknął w myślach Gregor, tym razem kryjąc się za winklem. – Czyli są jacyś inni, którzy zajmują się komentowaniem sypialni. Ciekawe czy dostanę bonus za wystrój.
– Tu łazienka. Chodź – zarządził niższy z głosów. Coś zaszurało przy drzwiach.
– Nie, nie, czekaj. Zostawmy mu chociaż trochę prywatności...
– Prywatność, prywatność – przedrzeźniał niższy głos. Młodszy z niewidzialnych najwyraźniej zachował większą wrażliwość, którą drażnił starszego. – A kto uzupełni akta? Rzetelne prowadzenie raportów jest ważniejsze niż jakaś tam prywatność. – Drzwi od łazienki otworzyły się. Gregor odczekał chwilę i zaryzykował podkradnięcie się parę kroków bliżej.
– Ooo, zobacz. – Flakon perfum przefrunął łagodnie z miejsca na miejsce. Gregor usłyszał odgłos zaciągania się powietrzem.
– No, no. – Niższy z głosów najwyraźniej zobaczył to samo. – Tego bym się po niego nie spodziewał.
– A tu? – Znowu odgłosy kroków, potem skrzypnięcie i narastający szum. Leammiele nie wytrzymał, wychylił się i zerknął, chociaż zaraz tego pożałował. Mógłby przysiąc, że w wodzie lecącej z szerokiej deszczownicy zobaczył zarys kapelusza z szerokim rondem, a na szybie odgradzającej prysznic od reszty pomieszczenia odcisk dłoni. Schował się, przylgnął do ściany i wbił spojrzenie w podłogę. Do tej pory to zajście mógł wytłumaczyć zwyczajnym wariactwem, ale teraz...
Z zamyślenia wyrwał go pomruk zakłopotania młodszego i śmiech, a raczej rechot starszego.
– Prywatność, co?
Nauczyciel przeczesał pamięć w poszukiwaniu tego, o czym wyjątkowo gorszącym mógł marzyć pod prysznicem, ale nic nie przyszło mu do głowy, co nie zmienia faktu, że coraz bardziej drażniła go obecność gości i niewiedza. Skoro tu był, chciał się dowiedzieć, co widzą i wytłumaczyć, by nie było żadnych nieścisłości.
Tymczasem zwiedzający przeszli korytarzem dalej do schodów na poddasze, co chwila mrucząc i potakując. Pracownia mieszcząca się na najwyższym piętrze niewątpliwie była najbardziej interesującym, ale też prywatnym miejscem w domu, a żaden ze specjalistów od marzeń nie miał obiekcji, by naruszyć to sacrum.
Zdesperowany Leammiele czekał, aż głosy i kroki ucichną, po czym przekradł się i przycupnął na przedostatnim schodku, pilnując, by w żaden sposób nie zdradzić swojej obecności.
– Ile szkła... spójrz tu. – Grzechotanie i podzwanianie obwieściło, że ktoś ruszył słoik z pędzlami albo ołówkami. Gregor nie mógł zauważyć, czym akurat interesują się zwiedzający, ale doskonale pamiętał, co trzyma na poddaszu, w duchu modląc się, by żaden nie zwrócił uwagi na...
– Sprawdź tę skrzynię.
– Nie, skrzynię nie! – Leammiele zadziałał, zanim zdążył pomyśleć. Wyprostował się i podbiegł w stronę, z której słyszał głos. – Ta skrzynia jest... Halo? – Cisza. – Panowie? – Wyciągnął przed siebie ręce i po omacku zaczął przeszukiwać powietrze. – Ja... eee... porozmawiajmy? – Pochylił się i dotknął skrzyni, szukając jakichś oznak obecności, ale nie wyczuł nic poza normalną fakturą drewna. – Panowie? Wiem, że tu byliście! – Wyprostował się, ale dla bezpieczeństwa pozostał blisko swojego skarbu. Z sekundy na sekundę czuł się coraz bardziej zakłopotany i zdesperowany. Przecież tu byli! Widział ich! No, może nie dosłownie, ale wiedział, że ktoś go odwiedził! – Panowie, ja się was nie boję, to i wy...! – Spróbował wejść im na ambicję. – Panowie...? Panowie...!


CDN


albo i nie...

sobota, 25 czerwca 2016

Ja byłem tym, który tworzył linę, po której on wspinał się na szczyt.

wtorek, 22 grudnia 2015

To bujda!
Od dawana już nie oddycham, a wciąż miewam czkawki.

Całuski,
Ciocia Satavius

wtorek, 17 listopada 2015

autobiografia cz.2: dorośnij

Tatuś mamusię bił mocno po główce
Zrobił jej nawet wstrząśnienia dwa
I dzieciak chory im się urodził
Taki okrutny bywa ten świat

Babcia zbieraczka-schizofreniczka,
Dziadek się poddał, już tylko chla,
A ty, dziecino, jesteś szurnięta
Bo znów uciekasz w swój własny świat

Nic nie potrafisz, przydaj się na coś,
Za drogie, za małe, mniej jedz i siedź cicho
W szkole problemy? Kamieniem rzucają?
Zdarza się, ja mam problemy, a twoje pal licho

Przewrażliwiony, oni żartują,
Nie bierz wszystkiego do siebie tak bardzo
W łazience jadasz, dźgali cię szpilką?
Takim dzieciuchem i tak mało gardzą

Znów bez śniadania, chleb matce oddałeś?
Dziecko, nie widzę dla ciebie przyszłości
Jak czytasz książki, to żyw się słowami
Lecz przede wszystkim, dzieciaku: dorośnij

wtorek, 18 sierpnia 2015

Dobranoc

Nie ma czasu, nie ma miejsca
Śpi już Ziemia cała
Nie ma światła, nie ma mroku
Chcę, byś też już spała
Nie ma miasta, nie ma tłumu
Śmierć nas nie dotyka
Nie ma dobra i miłości
Jest chemia, fizyka

Dla W.
20-09-2012

czwartek, 30 lipca 2015

Dałeś mi prezent

Niedopita kawa
Przypalone mleko
I kwiaty już uschły
A Ty wciąż daleko

Przyszedł Pan Szalony
Co głupoty plecie
I powiedział prosto:
Nie ma Cię na świecie

Ja nie wierzę wcale
Czekam w dal wpatrzony
Trzymam słoik z sercem
Kurzem oblepiony

sobota, 6 czerwca 2015

Kruki jak chmury zasłoniły Słońce

Mrok miękki niosąc nam w dziobach

I słowa pierzaste, a jednak krakanie



Po omacku bezpieczniej Cię szukać

Bo nigdy nie znajdę. Teraz już możesz

Spać elegancko i bez popłochu

niedziela, 24 maja 2015

J&R






But the pleasure doesn't stop time
Even if they promise:
'I'm with you till the end of the line.'




Ale przyjemność nie zatrzyma biegu słońca
Nawet jeśli przysięgną:
'Będę z Tobą do końca.'




poniedziałek, 27 października 2014

(Stolik karciany, dwaj mężczyźni siedzą i grają tarotem,trzeci przygląda się im z dezaprobatą.)


Satavius (wykładając kolejną kartę): …z warg przenieść na obce wargi…

Gregor: …a potem językiem łapczywie wsunąć do ust wnętrza.

Marchell: Przestańcie. Wasza mowa mdłości mi nastręcza.

S. (ignorując M.): Tak! Lecz tylko na chwilę! Sekund trzeba, byś z rozkoszy jęczał.

G.: Po co ograniczać się do jednego miejsca, gdy…

S.: …gdy można ssać, sączyć z dolnej wargi, wbijając weń kły.

G.: Wargę… a potem tchnąć na podbrzusze słodki, gęsty dym…

S.: Nie… nie. Jest zbyt ścisło w miejscu tym…

G. (dokłada karty): …bo już dłonią zmysłom służę.

M.: Przestańcie. Zaprzeczacie naturze!

G. (do M.) : Kto to mówi! Ty, potworze wynaturzony. Ty, nieniebna kreaturo!

M.: Waż na słowa! Nie igraj z ogniem, bo…!

S. (z uniesieniem, znów ignoruje M.): Ogień! Właśnie, ogień! Ogień!

G.: Nie… Ona nie jest jak ogień, chociaż może palić wargi, budzić instynkt oraz  fobie…

S.: Spływa, w dół, ścieka w piekielne czeluści.

G. (z upiornym uśmiechem): Wiesz do kogo w dół idzie, kogo za szyję tam poddusi?

M.: Do czorta!

G.: Do czorta! By klękać przed nim i kopyta całować…

S.: …ssać skórę na wnętrzach ud, język siarką słodką psować…

M.: Wyszedłbym stąd, gdybym nie miał tego na względzie

    Że wasza obrzydliwość dojdzie do mnie wszędzie…

G.: Lodowe sopelki zgryzać z jego opuszek…!

S.: Chrup! Chrupać z samiusieńkich ich koniuszków!

M.: O co to wszystko? O co wy gracie!? Po co to mówicie!?

G.: Gramy: jego duszę lub o moje życie.


2011 rok

sobota, 30 sierpnia 2014

autobiografia

Przyszedłem na ten świat w listopadzie.
Przyszedłem na ten   targ w listopadzie.
Przyszedłem na ten   targ w listopadzie,
bo chciałem kupić kogoś unikatowego, chciałem kupić kogoś, kogo będą zazdrościć mi inni.
Tak więc
Przyszedłem na ten targ w listopadzie,
najbliżej mnie był Sklep Z Zabawkami. Przekroczyłem jego próg nieświadom mego czynu, bo
przyszedłem na ten targ w listopadzie
jako ślepe niemowlę. Kierowałem się zapachem bezpieczeństwa, wonią ciepłego mleka, dziecięcej oliwki, czystej pościeli i pastelowych kolorów, które ujrzałem dopiero wychodząc ze Sklepu.
Od razu zachwycił mnie widok, patrzenie, czucie.
Już z własnej woli wypadłem ze Sklepu Z Zabawkami i ciesząc się zamieszaniem, jakie zastałem na zewnątrz, stanąłem w kolejce do Rzeźni.
Zaskoczył mnie tłum, młodość, nastoletniość i hałas. Ludzie pięli się do góry stając mi na ramionach, dosięgając dachu - albo i nie, spadając, pociągając siebie w dół z wiernością i wzajemnością. Usilne starania przyspieszenia kolejki nie przynosiły rezultatów, bo Rzeźnia przyjmowała w kolejności każdego nastolatka: młoda, świeża krew = wysoka jakość kaszanki. Im jej więcej, tym lepiej, bez szaleństwa jednak, chłód i perfekcyjny umiar, taktaktaktak.
Oni wszyscy byli tacy wypoczęci i pełni energii, bo też co dopiero wyszli ze swojego Sklepu Z Zabawkami, też zachwycili się wyblakłością Rzeźni, szarocodziennością skór swoich rówieśników, bezuczuciowością ich rodziców i opiekunów, nauczycieli.
Przyszedłem na ten targ w listopadzie
i byłem coraz bliżej celu, coraz bliżej upragnionych drzwi do Rzeźni,
i widziałem coraz więcej, i coraz więcej czułem...
I zobaczyłem, i poczułem, że się cofam.
Że coś ciągnie mnie za szyję do tyłu. Jakaś gorąca dłoń o palcach lepkich od potu.
Zamiast do Rzeźni wepchnięto mnie do Cukierni. Na nic zdał się krzyk:
przyszedłem na ten targ w listopadzie!

I
widziałem pomarańczowożółty woreczek, którego zawartość wciekała mi w żyły, widziałem białość ścian, widziałem litość w uśmiechach. Widziałem, jak mówią do siebie: trzeba zdusić to w zarodku, póki się da.

I
czułem słodycz, białe marcepanowe ściany, czułem podłogę z krakersowych płytek PCV, czułem stetoskop z zielonej, kandyzowanej wisienki obwąchujący moje ciało ciekawsko, jak czekoladowy jamnik.

I czułem pomarańczowożółty woreczek, którego zawartość wciekała mi w żyły. I czułem, że coraz bardziej mdłym się staję... że dobrze mi tu, błogo i coraz mniej widzę. Cofam się do Sklepu Z Zabawkami... ?
Ach, nie. Tutejsza biel kuje mnie w oczy, łzawi mi serce, drży mymi ramionami, zamraża żołądek i płuca spopiela.

Przyszedłem na ten targ w listopadzie
było mi za mdło i kazano mi zasnąć. Do snu kołysali mnie słowami nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie nie nie nie.

Przyszedłem na ten targ w listopadzie
i obudziłem się, ale już na pewno nie byłem w Cukierni.
Tu, gdzie mnie wnieśli panował półmrok, koił me oczy, osuszał serce, otulał papierową chustą ramiona, odmrażał serce... tylko płuc nie umiał oczyścić z popiołów.
Mdłość pozostała, wcale nie chciała słuchać, że
przyszedłem na ten targ w listopadzie,
że mąci mój spokój i próżnię, że bezczelnie zalepia dziurę budżetową w sercu.

Obudziłem się w Czytelni, chociaż marzyłem o Rzeźni.
Ściany z drewna i półki, twarde, drewniane krzesła, drewniany zegarek, szelest papierowych - drewnianych! - kart, trzynaście promieni Słońca w dzień, trzynaście księżycowych blasków w nocy - to nigdy nie było w stanie zastąpić mi Rzeźni, jej tłumu, obłudy, ścisku, chórów śmiechu i echa płaczu. Słyszałem jednak drobne urywki rozmów Rzeźników przez ścianę.
Było mi żal, było mi tęskno, ale przestało. Przestało być smutno, bo od łez papier namókł i przykleił się do moich palców, ust i powiek, kurz wrósł w me ciało, zapuścił korzenie aż do serca, mózgu. I już mogłem tylko czytać.

Przyszedłem na ten targ w listopadzie
i pod koniec spisywania mej historii Autor mojego życia kazał mi czytać z łez, uśmiechów, tajemnic i plotek. Z piękna i niesprawiedliwości... kazał mi się oddać bez pamięci innym.
Już nie mówiłem, że
przyszedłem na ten targ w listopadzie,
bo zwyczajnie o tym zapomniałem.


Tak. Zaproszono mnie na bankiet... a raczej sam się wprosiłem. Odbywał się on pomiędzy trzecią, a sześćdziesiątą ósmą stroną mojego życia, z wyłączeniem tej dziewiętnastej, bo była pusta.
Było mi tam dobrze. Pragnąłem tego nie zdając sobie sprawy.
Było tam grzane wino, marcepan, polne kwiaty i anioły z kurzem pomiędzy gołębimi skrzydłami. Słowa istniały upite, syte, pełne i grały na fortepianie oddając uczucia i myśli. Urządziły sobie we mnie prawdziwe Bachanalia, dzięki Tobie.
Urządziły
BankietDwuOsobowy.

Przyszedłem na ten świat w listopadzie.
Przyszedłem na ten   targ w listopadzie.
Przyszedłem na ten   targ w listopadzie,
bo chciałem kupić kogoś unikatowego, chciałem kupić kogoś, kogo będą zazdrościć mi inni.
Tak więc
nie mogłem przewidzieć, że kupisz mnie Ty, że Ty mnie spiszesz, stworzysz.
Dokończ więc mą historię wedle własnego gustu.

piątek, 15 sierpnia 2014


Ogień – uwięzion na knocie
Ogień – jak anioły piekieł w locie.
jak kobieta z wilgotnymi wargami
i jak jabłoń grzechu – splecion rozkosz z winami.
Jak upojona ruchem tancerka,
która nieprzytomnie kusi piersią nagą
i łapczywie zerka.

Ogień – wchłaniając i niszcząc pisze sadzą scenariusze.

Idealnie spopiela – zdradza ciało, mierzi duszę.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Miłość nie zna płci.
Miłość nie zna końca.
Miłość nie zna zapomnienia.
Nie zna litości dla tego, kto ją w sobie nosi.
Pożywia się, nawet gdy usta mamy zamknięte.
I nawet gdy nic czuć nie chcemy, gdy serc nie mamy - jest w naszych głowach.

środa, 30 lipca 2014

Labirynt



Do pisania wierszy powróciłem właśnie
Choć ludzie mówią, że tak robią dzieci
Inspiracja moja jest dojrzała jak wino
Zimna jak Tyber i jak Twoje oczy.

Może wrócę do komponowania
Byś mógł usiąść przy mnie, moich palców
Posłuchać jak krzyczą, bo ja nigdy nie krzyczę
Nawet gdy jesteś daleko i gdy chcę Cię zawołać.

Utopić kieliszki, niech gorycz utonie
Pomarańcze rozdać bezdomnym, co mieszkają w sadach
Zimą nic tam nie znajdziemy, nic czego szukamy
A wszystko inne samo nas znalazło.
Błądzimy. Znalazłeś. Nie znikniesz.


GSL dla CG

czwartek, 24 lipca 2014

***

I nie jest tego świadom
Kto samotny nigdy nie był
Jak głodnym być można
Cudzej wspólnej biedy.

wtorek, 22 lipca 2014

***

Ziarno mgieł noc majowa rozrzuciła
I wieczór zimowy w nas wzrastał przez lata
Metafora dosłowności i bezsilna siła
Spokój zniszczony przez mój sen wariata.

Jednym spojrzeniem kazałem zasnąć zegarom
A Tobie w oczy spojrzeć nie mogę zwyczajnie
Wzrok i rozum ukryłem pod powiek kotarą.
Zbyt świadomy jestem i czuję zbyt skrajnie.

GSL dla CG

czwartek, 17 lipca 2014

***

Miły pan w czarnym cylindrze na głowie
Ciebie oczaruje, choć prawdy nie powie.
Wie bowiem, że słabi ludzie sobie życzą
By na języku jedynie papieros smakował goryczą.

środa, 16 lipca 2014

***

Tak czasem bywa, że zdania się różną.
Porywcze słowa wsparte myślową próżnią.

piątek, 11 lipca 2014

***



Przez nos powietrze się wysącza
Bo usta knebluje zachłanność
A skórą wzdychać się nie da

Spokój na dnie oczu Twoich widzę
Bo blisko mózgu są ulokowane
A koło serca rozedrganie

Dziś w spazmach oddechy wymieniamy
Bo jutro garściami proch z kości do ust
A nie wiemy jeszcze jak smakuje życie

Serce w kieszeni
Obok scyzoryka
I opakowania po prezerwatywie