piątek, 25 września 2020

Druga szansa

 Irva wybudzała się wolno, jeszcze nie otwierała oczu. Wiedziała, że powinna wstać, ubrać się i wrócić z kapitańskiej kajuty pod pokład. Nie chciała, aby ktoś przyuważył, że sypia z Rozgwiazdą, ale... Jeszcze chwila.

Uchyliła powieki, wszystko wokół zafalowało i to wcale nie dlatego, że znajdowali się na otwartym morzu. To przez alkohol – wieczorem wypiła go za dużo... albo właśnie za mało i zdążyła za wcześnie wytrzeźwieć. Później to nadrobi, przyjmie ukradkiem parę łyczków do śniadania, na razie nie chciała się ruszać. Takie poranki jak ten dawały jej cenne chwile spokoju, w których czuła, że odpoczywa. Że ma kogoś bliskiego na wyciągnięcie ręki.

Ostrożnie obróciła się przodem do jeszcze śpiącej Benity. Naga kapitan leżała na boku, tyłem do Irvy, zabrała koc i teraz obejmowała go rękami i nogami. Rudej Szkotce przeszło przez myśl, aby objąć partnerkę, pomimo tego ani drgnęła. Takie wyrazy czułości wydawały się jej nazbyt intymne, nawet jak na ich relację, jakby przytulenie dopuściło Rozgwiazdę tak blisko, że ciężko byłoby się przed nią bronić albo żegnać, gdyby nastała taka konieczność. Ruda nie planowała walki z kapitan ani ucieczki, pomimo tego nie potrafiła się przełamać. Gesty kierowane głodem zwyczajnej bliskości o wiele łatwiej przychodziły, kiedy podszyte były erotyką, dlatego Irva położył dłoń na żebrach partnerki i przesunęła nią w dół, na biodro, a potem udo, przysuwając się i przylegając klatką piersiową do pleców kochanki.

– Już jest ranek? – spytała Benita, a Irva przytaknęła mruknięciem. Miała ochotę zacisnąć dłoń na ciele Haitanki. Skóra na rękach i twarzy Rozgwiazdy była sucha i zniszczona, ale pod ubraniem, gdzie przesiąknięte solą i wilgocią powietrze miało trudniejszy dostęp, gładka i tak cienka, że ruda czasem zastanawiała się, jak ktoś tak delikatny może być na co dzień aż tak silny.

Benita podniosła się do siadu i okryła kocem, nieświadomie odbierając rudej okazję do zaspokojenia dziwnego pragnienia dotykania. Irva jakby nigdy nic wstała i zaczęła się ubierać. Gdy na koszulę założyła skórzaną kurtę, spomiędzy materaca i ramy łóżka wyciągnęła nóż.

– Skąd go masz? – Benita kiwnęła głową w stronę broni. Irva spojrzała na kochankę, a później na nóż. Wzruszyła ramionami.

– Z lądu – odpowiedziała. Pamiętała, że niedawno o tym rozmawiały i Rozgwiazda dostałą taką samą odpowiedź. Czy kapitan zapomniała? Albo myślała, że ruda wcześniej skłamała? Irva po chwili zorientowała się, że Benita oczekuje czegoś więcej, opowiedzenia historii wiążącej się z nożem. Westchnęła, wsunęła broń w specjalnie przygotowaną pochwę w rękawie kurty i wolno przeszła przez kapitańską kajutę. Usiadła na łóżku obok Benity, tak, aby stykać się z nią kolanem. Przetarła dłonią czoło, jakby to pomagało ubrać myśli w słowa, których na co dzień tak szczędziła. Do tej pory nie opowiadała o sobie kobiecie z którą sypiała, ale czuła, że jeśli teraz nie odważy się nawet na niezgrabne zwierzenia, zaprzepaści szansę, która nigdy więcej się nie przytrafi.

– Prezent od ojca – kiedy usłyszała swoje słowa, zaśmiała się gorzko. – Był sławny na północy Szkocji. Pośredniczył w odbiorze towarów ze statków, rozprowadzał je po lądzie, takie tam interesy. Zapracował na szacunek i małą fortunę. Dodatkowo wspierał biednych i sieroty, fundował szpitalom leki... Aspirował do sfer wyższych. – Irva przewróciła oczami. – Widział we mnie dziedziczkę. Wściekł się, kiedy poszłam na medycynę, a nie na handel albo marynarkę. Zaczęłam naukę... a chwilę potem nakryłam córkę jego kolegi, jak pieprzy się z jakimś trepem, zamiast ze swoim narzeczonym. Zanim się zorientowałam, para zaczęła się drzeć, że to ja się puszczam i jeszcze za to płacę, bo z rudą, która babra się w trupach, nikt nie chce się gzić. – Irva zrobiła pauzę. Mówiła wolno, hamując emocje, a przynajmniej się starając. Częściowo intuicyjnie, a częściowo świadomie streszczała informacje, nawet te ważniejsze od historii noża, jak chociażby fakt, że studia medyczne nie były jej fanaberią czy buńczucznym sprzeciwem wobec ojca, a desperacką próbą zrozumienia, czemu rok wcześniej poroniła swoją córkę.

Irva wyjęła nóż i złapała za ostrze, aby podać rękojeść Benicie, tym samym pozwalając kobiecie obejrzeć zdobienia na broni.

– Ojciec mi nie uwierzył i wyrzucił z domu. Dał mi torbę z biżuterią, chlebem, wodą i nożem. – Irva energicznie pokręciła głową z wyrazem złości i bezradności. – Nigdy go nie okłamałam. Nigdy nie podważyłam jego autorytetu. Sprzeciwiłam mu się jeden raz, wybierając medycynę, a nie handel. Ale on wiedział, dlaczego. Wiedział. – Ruda zasłoniła twarz dłonią. Odetchnęła i zaraz spojrzała na kochankę. – Zanim odeszłam na dobre, dwa tygodnie kręciłam się wokół domu. Jak szczur grasowałam po nocy. Chciałam się zemścić. Wpierw chciałam go zabić, ale odebrałabym szpitalom pomoc. Zdecydowałam wtedy, że go okaleczę. Wytnę mu na twarzy znamię zdrajcy, aby wszyscy wiedzieli, że ten bufon też popełnia błędy i nie ma tak czystego sumienia, jak to wszystkim wmawia – ruda mówiła dynamiczniej, ponownie przeżywając przeszłość. – Wszystko zaplanowałam: wiedziałam, kiedy wróci do domu, kiedy będzie sam, którędy wejść i jakiego narzędzia użyć. – Bezwiednie zerknęła na nóż. Odebrała go od Rozgwiazdy i zręcznie położyła sobie na na palcu w taki sposób, aby broń chybotała się, ale balansowała w poziomie i nie spadła.

– Był sam w gabinecie, weszłam oknem, rzuciłam się na niego i zaczęłam go okładać pięściami. Nie pamiętam... nie pamiętam, kiedy nóż znalazł się w mojej ręce. Szarpał się, piszczał jak baba, ale był bezbronny. Ta przebrzydła morda znajdowała się tu – wykonała gest tuż przed swoją twarzą. – Wybałuszał na mnie gały w przerażeniu, a ja w nie celowałam. – Wstała, podrzuciła nóż i złapała go pewnie w dłoń. Milczała chwilę patrząc przed siebie tak, jakby znów miała przed sobą zdrajcę, ojca. Już-już wykonywała cios...! Nagle opadła na łóżko, znów siadając przy Benicie. Garbiła się i miała spuszczoną głowę. – Nie mogłam. To było dziecinnie łatwe. Patrzyłam na niego, wyobrażałam sobie ciepło i swąd jego krwi, ale... Nie mogłam. Odeszłam. Po prostu wyszłam. Pamiętam, że nawet nie biegłam, tylko szłam. – Irva zamilkła. Od dłuższego czasu nie patrzyła na Benitę, tylko błądziła wzrokiem po kajucie, śledząc widma z przeszłości, ale wreszcie wróciła do rzeczywistości, spojrzała partnerce w oczy. – Dałam mu drugą szansę, tak jak ten nóż jest moją drugą szansą. – Skrzywiła się gorzko. – Był wtedy, kiedy dostałam go razem z chlebem. I jest teraz. Druga szansa, jeśli dam się zaskoczyć zagrożeniu. On da drugą szansę każdemu, kto jej będzie potrzebować.

Benita milczała poważnie obserwując Szkotkę. Wiedziała, że ruda łączyła dwa niezbędne składniki, aby dokonać wyrafinowanej, krwawej zemsty: wiedzę medyczną i szaleństwo, które pozwoliłoby podnieść jej rękę na ojca – żywiciela i autorytet. Nie rozumiała, co powstrzymało Irvę przed naznaczeniem okrutnika.

Nastało milczenie. Nienawykła do takich opowieści ruda zrozumiała je jako dezaprobatę, dlatego kryjąc zmieszanie wstała, aby zapiąć klamry skórzanej kurty. Wyszła w ciszy, żegnając Benitę oszczędnym kiwnięciem głowy, jednocześnie obiecując sobie, że nigdy więcej nikomu nie powie prawdy o tym, skąd ma swój nóż i co się z nim wiąże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz